1. |
Koszulka z pacyfą
02:54
|
|||
Plamy na słońcu nie zwiastują nic dobrego
Palę papierosa na balkonie z kolegą
Grzeje gazowa kula, niebo czerwono sine
Wiosna miała być a zanosi się na zimę
Głowa mała tępa dynia przestaje ogarniać
Myśl ucieka jak przed strzałem myśliwego sarna
Nie chcę nic negatywnego absolutnie pisać
Na pewno nie tak bardzo jak Riedel Ryszard
Cholerne plamy na słońcu, księżyca strona ciemna
Niepokoi niepewność jak antymateria
Lęki uzasadnione, nie są bez powodu
Wind of change wieje ze wschodu
Plamy na słońcu, znak niechybnych zmian
Rzeczywistość się przelała, zepsuty kran
Kubeł zrozumienia się przepełnił i co to?
Było fajnie lecz powoli robi się błoto
I siedzimy w tym syfie, zaczynamy czuć smród
Z kubła się wylewa wypłukuje się bruk
Było podwórko, bloki, place zabaw
Będzie klepisko, ruiny i gówno na ścianach
Zaraz koniec piosenki nie ma nic złego w tych słowach
Róże miłości najlepiej przyjmują się na grobach
Smutna czarna chmura znad środkowej Azji
Krwawa kultura dalekiej Buriacji
Plamy na słońcu to bardzo zły znak
Na balkonie papieros, jeszcze tę koszulkę masz?
Pali se kolega w koszulce z pacyfą
Nie można takiej kupić, nie ma takiej dzisiaj
|
||||
2. |
Boski rydwan
04:21
|
|||
3. |
Nic nie pomoże
01:58
|
|||
Dzisiaj, znaczy wczoraj się wszystko pozmieniało
Już nie będzie normalnie, bo porozpierdalało
Koła kwadratowe, linie proste połamały
Kurwy na salonach a dziewice się sprzedały
Białe jest czarne a kolorowe szare
To co było świeże zgniło, bo stare
Nastąpiła zmiana, zardzewiały chromy
W sztucznym złocie na parkietach, tańczą chamy
Nic naprawdę nic nie pomoże
Nic…nic…nic…nic…
Nic naprawdę nic nie pomoże
Nic…………nie pomoże
Co normalne się zjebało i nie będzie dobrze
Jedziemy limuzyną na swój własny pogrzeb
Solidny system pęka jak mydlana bańka
Szyby powybijane we wszystkich bankach
Pali się truchło prawdy polane benzyną
Tlą się zwłoki miłości, ktoś je dogasza szczyną
Przemocy na nowo rozkopane groby
Nowa ewangelia – Goya – demony wojny
|
||||
4. |
Skazani na śmierć
03:44
|
|||
Wszyscy jesteśmy skazani na śmierć
Ale nie teraz, ja jeszcze nie
Tylko jedna wiosna, lato, jesień i zima
Chociaż tyle w celi śmierci wytrzymać
Wszyscy jesteśmy skazani na śmierć
Ale nie teraz, ja jeszcze nie
Niech innego powieszą, usmażą na krześle
Zagazują drania a nie mnie jeszcze
I ty też jesteś w podobnej sytuacji
Urodziłeś się tutaj, więc trochę płytko patrzysz
Z perspektywy szczura doświadczalnego w klatce
Widzisz blade światło, nic nie wiesz o swej matce
Przeniosą cię czasem z piętra na piętro
Wstrzykną preparat i to jest życia piękno
Nie wiesz co to za czerwona plama na futrze
Nie ważne, chcesz myśleć tylko o jutrze
Wszyscy jesteśmy skazani na śmierć
Siedzimy w celi, to nie będzie happy end
Każdy wie, tylko chce się oszukiwać
Kolejny dzień cudem życia nazywać
A wszyscy jesteśmy skazani na śmierć
Ale nie teraz, ja jeszcze nie
Niech innemu wbijają igłę i wstrzykują chemię
Dla mnie jeszcze jeden dzień szczęśliwy niech będzie
I ty też jesteś w podobnej sytuacji
Cieszysz się życiem, bo ci go nie odebrali
Kolejny dzień, lokal wydaje się być większy
Nie wiesz, że to ty, po prostu jesteś mniejszy
Czujesz się potrzebny komuś i słusznie
Masz numer na nazwisko, czy to rozumiesz?
Masz numer także jako miejsce pobytu
Rubrykę „DATA ŚMIERCI” w czyimś notatniku
Wszyscy jesteśmy skazani na śmierć
Musimy skromnie bo pycha to grzech
Oni mają klucze, my się sami zamykamy
Drut kolczasty, mur, tu nawet nie ma bramy
Wszyscy jesteśmy skazani na śmierć
I tylko winni tłumaczą się
Tylko winny ucieka, więc pozostajemy w celi
Chociaż do piątku, może się uda do niedzieli
|
||||
5. |
Wirus
03:53
|
|||
Puste ulice, martwe samochody
Oczodoły budynków czarne, zerwane schody
Porośnięte mchem, eleganckie marmury
Apartament prezydencki, zajmują szczury
W nocy na semaforze siedzi czujna sowa
A na horyzoncie polarna zorza
Mieni się odcieniami zieleni
Niepotrzebnie, nie ma dla nas nadziei
Bo my kryjemy się w podziemnych jamach
My, zaraza tego świata w ciemnych korytarzach
Wirus ohydny, bo nie do wytępienia
Najgorszy jakiego wychowała ziemia
My kryjemy się w wydrążonych dołach
Głęboko pod ziemią w wykopanych schronach
Wirus niebezpieczny, bo niezniszczalny
Jak chłoniak atakuje planety tkanki
Nad jeziorem w lesie unosi się mgła
Stado wilków pilnuje wejścia, właśnie tak
Dzikie drapieżniki, najgroźniejsze gatunki
Byśmy nie wydostali się z naszej kryjówki
A beton pęka, w szczelinach rosną kwiaty
A niedźwiedzie w Tatrach robią zapasy
Na Polu Mokotowskim stado bażantów
Nikt nie straszy tych spokojnych mieszkańców
Bo my kryjemy się w podziemnych jamach
My, zaraza tego świata w ciemnych korytarzach
Wirus ohydny, bo nie do wytępienia
Najgorszy jakiego wychowała ziemia
My kryjemy się w wydrążonych dołach
Głęboko pod ziemią w wykopanych schronach
Wirus niebezpieczny, bo niezniszczalny
Jak chłoniak atakuje planety tkanki
Puste place, szkielety autobusów
Tramwaje na szynach nie wykonują ruchów
Gotówkę w Centralnym Banku porasta grzybnia
Żadnemu stworzeniu nie dzieje się krzywda
Stado saren przemieszcza się spokojnym krokiem
Kilka młodych żeruje pod blokiem
Cisza i spokój i wszystko jest w porządku
Bo niedźwiedzie pilnują byśmy pozostali w środku
Dlatego kryjemy się w podziemnych jamach
My, zaraza tego świata w ciemnych korytarzach
Wirus ohydny, bo nie do wytępienia
Najgorszy jakiego wychowała ziemia
My kryjemy się w wydrążonych dołach
Głęboko pod ziemią w wykopanych schronach
Wirus niebezpieczny, bo niezniszczalny
Jak chłoniak atakuje planety tkanki
|
||||
6. |
||||
Tego o czym się nie mówi, to co jest wyparte
Nie śpiewa piosenek, nie może być żartem
No to tego nie ma, przemilczane
Ukryte, kategorycznie jest niechciane
W szufladzie głęboko schowane dokumenty
Bardzo przydatna funkcja – czyszczenie pamięci
Coś była i nie ma, nieakceptowalny układ
Niemożliwy, bo nie mieści się w mózgach
A to właśnie tak jest, mówię wyraźnie
Wszystko co znamy jest tylko na razie
Nawet K2 będzie kiedyś kupą piachu
Ty też nią będziesz, bądź pewien chłopaku
I żebyś całe życie wyznawał fit religię
Wyżej dupy nie podskoczysz, jak trawa się gibniesz
I złamiesz i uschniesz, tak jak ona
Z tą różnicą, że nie przyjdzie wiosna pierdolona
No i nie odrodzisz się, ponownie
Chyba, że jesteś Hindus, ale nie więc nie istotne
Humorystyczna wstawka, nie ma tu znaczenia
Piszę to bez wyrzutów sumienia
Wypieranie nic nie da, trzeba akceptować
Bo będzie nic, nie ma czego schować
Jedyne, co pewne według teraźniejszej wiedzy
To, że nie ma metody na nie gryzienie gleby
W tajemnicy ci powiem, jak chcesz wrócić do świata?
Po śmierci nigdy nie idź w kierunku światła
|
||||
7. |
Nikt nie usłyszy
02:05
|
|||
Zgubiłem się w lesie pełnym drzew i zwierząt
Nikt mnie nie uratuję ani mnie nie namierzą
Daleko od szosy nie wiem jak tutaj dotarłem
Gwiazdy jasne, księżyc ale niebo czarne
Brak zasięgu, nie ma na co liczyć
Myślałem, że to ktoś, a to echo krzyczy
Zaginąłem i jestem sam na tej polanie
Szara gęsta mgła nasyca mi ubranie
I robi się ciężkie, w buty wrasta trawa
Rzeczywistość już działa na innych zasadach
Nie chcę już uciekać, zostaję w bezruchu
Muzyka gra we wnętrzu, nie potrzebuję słuchu
Czas płynie wolniej, jakoś się zatraca
Myślałem, że to dzień a to były lata
Jestem sam w środku lasu na tej polanie
Świadomość wciąż mam i wiem, że tak zostanie
Już nic się nie zmieni i będę tu na zawsze
Nigdy się nie obudzę i nigdy nie zasnę
Skóra twarda kora, serce ciągle bije
Pompuje osocze z gleby aż po szyję
Ręce rozpostarte, energia ze światła
Promieniowanie słońca przyjemnie głaska
Ciemno, jasno, na zmianę w rytmie co sekundę
Złota i srebrna łuna i to nie jest nudne
I nie chcę wracać do tamtego świata
Nie ma ograniczeń, wcale nie ma zasad
Nie chcę wracać do tej gorszej formy życia
Nic nie muszę mówić , nikt by nie usłyszał
|
||||
8. |
||||
Ciemne letnie niebo przeszywa perseida
Czemu cieszy coś, co zaraz znika
Skąd się bierze nieracjonalna satysfakcja
26 lat nie byłem na wakacjach
Wiem, że trzeba szybko pomyśleć życzenie
Spadająca gwiazda gwarantuje spełnienie
Życzę sobie tego, by zobaczyć jeszcze jedną
Czekałem do rana, o świcie gwiazdy bledną
Nadzieja jak życie skończy się na pewno
Z każdym dniem konsekwentnie musi być mniejsza
Człowiek się kurczy, w końcu całkiem maleje
Czterech ludzi niesie trumnę, a starczyłby jeden
Miałem w garści tę nadzieję i dostałem cios
Wypadła mi z rąk gdy szedłem przez most
Krwawił nos no a sprawcy uciekli
Patrzyłem jak zguba płynie z nurtem rzeki
Ciemne chmury nad Kołobrzegiem
Smutne, że to nie zależy od ciebie
Te pierwsze wakacje po trzech dekadach
Nie są niestety na moich zasadach
Krew płynie w żyłach jak Parsęta
I kapie w piach, ciepła i lepka
Woda deszczowa przesiąka przez bluzę
Czekam na słońce, więc się nie nudzę
|
||||
9. |
Koszulka z pacyfą II
02:17
|
|||
Grażyna pije szampan rano i jest spokojna
Janusz Alprazolam, bo szykuje się wojna
zero jedynkowy świat, za duży kontrast
między zimą a latem powinna być wiosna
nie ma jej jednak już od kilku lat
w niemodnej śpię koszulce na niej pacyfki znak
wstaje do życia cały blok i ja też także
10 piw zatem w niezbyt w dobrej formie
za to bez spinki, za to zluzowany
obudziłem się zbyt wcześnie w pewien lipca poranek
na parapet sra mi gołąb się zdenerwowałem
ciśnienie skoczyło ale wciąż jest za małe
kawę parzę w metalowym czajniku
chce posłuchać Coltrejna z winylowej płyty
włączam telewizor i jak zwykle słyszę
umocniły swój system te rządowe misie
komuchy się dogadały chyba z katolami
ja tam się nie znam, jadę do metra schodami
wrogi tłum sie leje jak z czajnika kawa
czemu tak się patrzą co za dziwna sprawa?
już zrozumiałem czemu nienawidzą
cały czas mam na sobie koszulkę z pacyfą
a Grażyna pije szampan rano i jest spokojna
Janusz Alprazolam, bo szykuje się wojna
zero jedynkowy świat, za duży kontrast
między zimą a latem powinna być wiosna
|
Streaming and Download help
If you like elektronikt, you may also like:
Bandcamp Daily your guide to the world of Bandcamp